środa, 16 marca 2011

Pierwsze tegoroczne owoce

Zima odeszła sobie na dobre. Miejmy nadzieje, że już nie wróci. Widziałem już przebiśniegi w ogródkach działkowych i krokusy w kolorze żółci i fioletu na miejskich klombach. Najwyższy czas zatem przebudzić z zimowego snu także bloga i sprawdzić, jakie to owoce wpadły przez zimę do muzycznego kosza. Postaram się pisać nieco częściej i bardziej regularnie. Mój ambitny plan zakłada opisywanie płyt ukazujących się na bieżąco, a także wydawnictw, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie w zeszłym, 2010 roku.

Zacznę przewrotnie od albumu, który swoją premierę miał na początku 2011 roku. No Time For Dreaming Charlesa Bradleya to jedna z tych niesamowitych płyt, która pochłania słuchacza coraz bardziej z każdym przesłuchaniem.

No Time For Dreaming stanowi rodzaj przemiłej niespodzianki. Siedzę sobie spokojnie w domu, niczego się nie spodziewam, rzadko kiedy daję się czymś zaskoczyć. Włączam płytę i… Bam! Jakby ktoś dał mi w mordę. Jak? Co? Skąd? Kto? Kolejne pytania chaotycznie wpadają do głowy. Słucham coraz bardziej pochłonięty. Daję się porwać. Zaczynam grzebać, szukać, przeczesuję Internet w poszukiwaniu choćby strzępków informacji. Ponad 50-cio letni debiutant? Nie bardzo chce się wierzyć. Arcyciekawa biografia. Tragiczne wydarzenia stanowią kolejne wpisy w jego bogatym CV. Naprawdę niezwykle ciężko uwierzyć, że ten człowiek nigdy wcześniej nic nie nagrał.

Muzycznie, album ten wpisuje się w bardzo modny i coraz bardziej popularny ostatnio nurt, który nawiązuje do najlepszych lat działalności wytwórni Motown i Stax. Wiadomo już mniej więcej czego można się tutaj spodziewać. Soul, Funk, Blues, sekcja dęta, wibrafon, funkujące gitary i żeńskie chórki – wszystko idealnie dopasowane by wydobyć przepełniony energią głos głównego bohatera. Sposób śpiewania i barwa głosu Bradleya zachwycają dosłownie w każdej piosence. Charles Bradley szczerze do bólu opisuje swoje życie oraz rzeczywistość, która go otacza. Chwilami nieco naiwnie, co tylko dodaje uroku.

Krążek, choć pojawił się na samym początku roku, już jest moim faworytem. Miejmy tylko nadzieję, że 2011 rok będzie obfitował w takie niespodzianki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz