piątek, 5 listopada 2010

Jabłka, jabłonie i takie tam

Wydaje się, że jest sporo problemów z oceną twórczości dzieci znanych muzyków, którzy idą w ślady swoich rodziców. Kłopoty są jednak w tym przypadku tylko pozorne i wystarczą najprostsze kryteria by nie utknąć w gąszczu gałęzi genealogicznego drzewa. Tym kryterium w każdym przypadku nie może być nic innego jak twórczość latorośli.

Zacznijmy od przykładu z naszego polskiego podwórka. Pamiętam jeden z festiwali miejskich odbywający się na Placu Wolności we Wrocławiu jakieś 10, może 15 lat temu. Na jednej scenie przed gwiazdą wieczory występowali: Sebastian Riedel, ze swoim zespołem Cree oraz Patrycja Markowska. Oboje, wtedy niemal debiutanci zaprezentowali się najlepiej jak potrafili. Riedel w charakterystycznej mieszance bluesa i rocka, ze szczerym ujmującym wokalem, Markowska w miałkiej kombinacji rocka i popu. Jej styl wokalny choć poprawny cierpi na brak czegokolwiek co byłoby zdolne przyciągnąć i poruszyć słuchacza. Dzisiaj sytuacja wygląda podobnie. Sebastian Riedel jest wyrobionym wokalistą i bardzo dojrzałym gitarzystą o rozpoznawalnym stylu (może nawet jest bardziej gitarzystą niż wokalistą). Patrycja Markowska natomiast nadal produkuje popowo rockowe albumy wypełnione bezpłciowym plumkaniem. Można oczywiście zarzucić Riedlowi, że czasami przesadza w swojej twórczości nawiązując wprost do legendy taty, bo na dłuższą metę może budzić to pewien niesmak, jednak ciężar gatunkowy i rozmiar mitu ojców naszych bohaterów jest nieporównywalny.

Kolejnym przykładem bodaj najlepiej obrazującym fakt, że samo nazwisko nie wystarczy by stać się gwiazdą na miarę talentu swojego ojca jest projekt Bloodline. W 1994 roku grupa wydała jedyną płytę a w jej nagraniu wzięli udział Erin Davis (syn Miles’a Davise’a), Waylon Krieger (syn Robby Kriegera z The Doors), Berry Oakley, Jr. (syn Berrego Oakley’a, basisty Allman Brothers Band) oraz Joe Bonamassa (syn swojego ojca). Z perspektywy czasu dość zaskakująca jest obserwacja: Bonamassa jako jedyny z zespołu nie jest synem znanego muzyka i jako jedyny zrobił światową karierę. Jest dzisiaj uważany za jednego z najlepszych gitarzystów. To w jego kierunku zwracają się oczy, gdy mowa jest o przyszłości bluesa. Nagrywa doskonałe płyty i koncertuje na całym świecie. Dowodzi to, że geny i znane nazwisko mogą pomóc w karierze, ale gwarantem sukcesu nie są.

Jeszcze jednym przykładem utalentowanego syna, jeszcze bardziej utalentowanego ojca, o którym chciałbym napisać, a powyższe było tylko do tego wstępem jest Devon Allman. Jego „starszy” Gregg jest od ponad czterech dekad trzonem jednej z moich ulubionych kapel The Allman Brothers Band. Jego popisy wokalne zdefiniowały na nowo blues w bielszym jego odcieniu oraz przyczyniły się do powstania nurtu zwanego Southern Rock. Ale wróćmy do syna. Wyglądający jak kopia swojego taty Devon wydał właśnie swój drugi album zatytułowany Space Age Blues. Muzyka na nim zawarta z jednej strony nie jest zaskoczeniem, bo mamy do czynienia z blues-rockiem na bardzo przyzwoitym poziomie, z drugiej jednak w porównaniu z raczej mdłym debiutem zawiera utwory, których słuchanie dostarcza wiele radości. W pierwszej kolejności na uwagę zasługuje wokal. Tutaj naprawdę młodemu należą się wyrazy uznania. Wszystkie piosenki zaśpiewane są rewelacyjnie. Barwa momentami przypomina przydymiony głos Gregga, ale jest tam jeszcze coś więcej, coś własnego i oryginalnego. Devon wie doskonale co może zrobić ze swoimi strunami głosowymi i robi to, dawkując ekscytację, podniecenie, wyciszenie, ból i radość w zależności od klimatu kawałka. Jako gitarzysta jest sprawny i kompetentny, jednak brak tutaj jakiegoś szczególnego sznytu by nazwać jego opanowanie instrumentu wybitnym. Do jego nieodżałowanego wujka Duane’a jest mu niebywale daleko.

Tak czy inaczej po tym albumie Devon Allman ląduje na mojej liści artystów, których karierę należy śledzić ze wzmożoną uwagą. Żałuję tylko, że przegapiłem jego warszawski koncert. Podsumowując: niedaleko pada jabłko od jabłoni (najczęściej) i bardzo dobrze. Bo zamiast jednego Allmana mamy dwóch.

2 komentarze:

  1. Czy Gregg Allman w ogole wie, ze to jego syn?

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe no to jest dobre pytanie:) jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie wie:)

    OdpowiedzUsuń