poniedziałek, 31 maja 2010

Sea Of Cowards

Jack White jest artystą, który wyjątkowo dobrze zrozumiał istotę bluesa i jako jeden z niewielu wykonawców młodego pokolenia przedstawia go w zupełnie nowym świetle. Chociaż jego muzyka cieszy się powodzeniem bardziej w kręgach fanów alternatywnego rocka niż bluesa, to nie sądzę by ktokolwiek odważył się twierdzić, że w jego twórczości bluesa nie słychać. Mało tego, Jack White jest artystą, który muzykę bluesową rozumie w dość szczególny sposób i bez końca poddaje ją coraz to nowym muzycznym eksperymentom, w ramach coraz to nowszych projektów artystycznych (muzyka jest w tym wypadku określeniem zbyt wąskim).

Jego najnowszym eksperymentem jest drugi krążek grupy Dead Weather zatytułowany Sea Of Cowards, gdzie White udziela się przede wszystkim jako perkusista. Jack White i grupa jego popleczników są jak banda oszalałych uczestników tajemniczej ceremonii próbujących, za pomocą dźwięków powołać do życia odrażające monstra. Ich muzyczna wizja świata jest brudna, mroczna i wilgotna jak kamienne ściany lochów, w których kolejne ofiary dawnego obrzędu czekają w trwodze na swoją kolej.

Blues zrodzony w wyniku tych przerażających sesji jest zgwałcony, zbity, upośledzony i pokraczny. Emanuje z tego obrzędu jakaś dziwna magiczna siła przyciągania. Kapłani odziani są w zwierzęce maski i czarne powłóczyste szaty. Twarze blade i chore. Oczy wytrzeszczone, zmęczone i złe. Kolejne jazgotliwe akordy opanowują umysł i nie pozwalają skupić uwagi na czymkolwiek innym. Jak widok czegoś przerażającego, na co nie sposób przestać się gapić z głupkowatym wyrazem twarzy do momentu, gdy nie wiadomo kto bardziej się wstydzi: obserwowany czy obserwator. Niepokój ogarnia umysły i ciała świadków sekciarskiego rytu, aż do ostatniego dźwięku. Spróbujcie teraz dojść do siebie.

Owocowa metafora? Proszę bardzo: Wyobraźcie sobie owoc jabłoni tak dojrzały, że sam spada na ziemię. Nikt jednak go nie podnosi. Nikt go nie widzi. Jędrną błyszczącą w słońcu powłokę zaczynają pokrywać lekkie zmarszczki. Poranna rosa zmiękcza ją codziennie jeszcze bardziej. Do uczty przystępują wszyscy mieszkańcy przydomowego sadu, słowem wszelkie plugastwo pełzające w trawie. Zielono-czerwona niegdyś skóra delikatnie brązowieje. To zaproszenie dla kolejnych uczestników ogrodowej uczty. Bakterie trawią sukcesywnie następne warstwy owocu. Na całkiem już brązowej skórze pojawiają się białe plamy jak ohydne krosty na dłoniach i twarzy chorego na trąd. Owoc przechodzi ostatnie stadium rozkładu - oto blues w wykonaniu Dead Weather. Zapraszam do słuchania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz