We Wrocławiu dzieje się mnóstwo rzeczy – jest legendarny już Przegląd Piosenki Aktorskiej, jest festiwal Era Nowe Horyzonty, coraz większą popularnością cieszy się (całkowicie zasłużenie) Brave Festival. Ważnym wydarzeniem na jazzowej mapie Polski jest Jazz Nad Odrą. Niezwykle prężnie działa Ośrodek Działań Artystycznych „Firlej” pod wodzą Roberta Chmielewskiego. Jest zatem Wrocław miastem pieczołowicie dbającym o zaspakajanie kulturalnych potrzeb swoich mieszkańców. Nie jest jednak miastem bluesowym. To fakt, którego nie sposób podważyć. W zasadzie cały Dolny Śląsk jest jakiś mało bluesowy. Trasy koncertowe bluesmanów wielkim łukiem omijają cały region łącznie z jego stolicą. Gwiazdy światowego bluesa, jeśli odwiedzają Polskę można mieć pewność, że nie będą grać we Wrocławiu. Poza Leszkiem Cichońskim promującym bardziej gitarę niż bluesa, mało kto uprawia ten gatunek muzyki. Czy wrocławscy bluesfani są więc skazani na ciągłe wycieczki do Warszawy, Gdyni, Katowic, Chorzowa, Poznania, a nawet Suwałk i Ostrowa Wielkopolskiego? Jeszcze przez jakiś czas, na pewno tak, ale jest jedna jaskółka, która choć wiosny nie czyni, zapewnia powiew świeżego bluesowego powietrza. Myślę tutaj o zespole HooDoo Band.
Wydana w tym roku debiutancka płyta grupy narobiła sporego zamieszania w środowisku i nie tylko. Wiem, wiem, dopuściłem się tutaj lekkiej manipulacji. HooDoo Band nie jest bowiem zespołem bluesowym w tradycyjnym sensie tego słowa. Twórczość kapeli to częste wycieczki w rejony funka, soulu czy jazzu i oczywiście bluesa, trudno więc nazwać ich „zespołem bluesowym”. Jednak w polskich warunkach termin ten ma nieco odmienne znaczenie. Bo jak inaczej nazwać grupę, która w ankiecie jedynego pisma bluesowego w Polsce otrzymuje tytuł odkrycia roku? Jak nazwać grupę, która bierze udział w większości festiwali bluesowych w kraju? Jak wreszcie nazwać grupę, która koncertuje oraz nagrywa płyty z Carlosem Johnsonem (o ilości bluesa w bluesie w przypadku tego artysty nie trzeba chyba nikogo przekonywać)? Kapela bluesowe to jedyne sensowne w tym przypadku określenie bez względu na to, jak bardzo się to nie spodoba bluesowym ortodoksom.
Pretekstem do tej notki jest koncert HooDoo Bandu, jaki dane mi było usłyszeć w mojej miejscowości niedaleko Wrocławia. W niewielkim klubie, przy nikłej frekwencji muzycy dali wprost niesamowity show. Energia jaka towarzyszyła występom Wrocławian była niewiarygodna. Zdołaliśmy usiedzieć może dwa kawałki by za chwilę pląsać i śpiewać pod sceną. Przy takich dźwiękach nie da się pozostać w bezruchu choć na chwilę. Gra muzyków jest luźna i niewymuszona, a uśmiechy nie schodzą z twarzy zarówno artystów jak i publiczności. Młodzi, niezmanierowani artyści odwalają kawał dobrej roboty, bawiąc się przy tym na całego.
Mam nadzieję, że tegoroczne koncerty oraz debiutancki album są zapowiedzią wielkiej kariery i popularności, nie tylko w bluesowym światku. Skazywanie takiej muzy na niszowość jest niewybaczalnym grzechem. Życzę im z całego serca, aby nie zmieniali swojego podejścia do muzyki, a radość grania cały czas była nadrzędną wartością.
Marzę też po cichutku, że Hoodoo Band będzie katalizatorem, dzięki któremu do kulturalnego krajobrazu Wrocławia i całego Dolnego Śląska zostanie pięknie domalowany blues.
Dzisiaj wyjątkowo krótki komentarz do muzycznego przykładu:
1. Miło obserwować metamorfozy takie jak Alicji Janosz, która z zagubionej laureatki Idola przeistoczyła się w dojrzałą wokalistkę z jasną wizją swojej artystycznej przyszłości.2. Koniecznie zwróćcie uwagę na gitarową solówkę Bartka Miarki. Oszczędne i wyszukane dźwięki zagrane ze smakiem i ogromnym czujem. Bartek jest gitarzystą o wyrazistym stylu i charakterystycznym brzmieniu – najważniejsze cechy przyszłego bohatera gitary.
To prawda co piszesz o koncercie w miescie na O. ;) Mimo okrojonego skladu zagrali rownie energicznie jak w czerwcu we wroclawskich Schodach Donikad. Polecam HooDoo i z niecierpliwoscia czekam na plyte z Carlosem. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń