Nie Cugowscy, nie Golec, ani nawet nie Mroczek. Mało tego – bracia, o których mowa nawet nie mają wspólnego nazwiska. Połączeni więzami muzyki są bardziej przekonujący niż wiele innych celebryckich rodzeństw. Amerykański duet Black Keys, bo to o nim teraz mowa, zatytułował swój najnowszy album Brothers co ma nas przekonać, że muzycznie są rodzeństwem.
Black Keys są dla mnie jednym z najważniejszych zespołów bluesowych XXI wieku. Choć podobnych ansambli pojawiło się już kilka (najbardziej znany White Stripes, czy stosunkowo świeży Moreland & Arbuckle), to właśnie Black Keys zasługują na palmę pierwszeństwa. Łączą w swojej muzyce zamiłowanie do bluesowej formy podają ją jednak jak nikt wcześniej. Ich muzyka brzmi świeżo i naturalnie, a pozorne niechlujstwo nie jest próba ukrycia technicznych braków, ale stanowi subtelny atut. Elementów składowych formacji jest niewiele, jednak wszystko siedzi doskonale na swoim miejscu. Gitara, wokal, perkusja i czysta bluesowa ekspresja. Artyści unikają powielania utartych schematów poszukując wciąż nowych środków wyrazu, zachowując przy tym niepowtarzalny klimat zadymionego juke jointu.
Przyszłość bluesa należy do takich właśnie zespołów. Dan Auerbach i Patrick Carney to już nie tylko zespół ale i instytucja. Z ich inicjatywy powstała niezależna wytwórnia Alive Records zajmująca się promocją młodych zespołów. Na pewno będzie jeszcze okazja napisać kilka zdań o niejednym z nich, bo są to prawdziwe perełki. Teraz wystarczy wspomnieć rewelacyjne Radio Moscow gdzie przy produkcji palce maczał sam Dan Auerbach.
Wróćmy jednak do Black Keys i ich najnowszego albumu. Aby go nagrać muzycy udali się do legendarnego studia Muscle Shoals w Alabamie, gdzie duchy największych gwiazd z pewnością są częstymi gośćmi. Szósta płyta kapeli jest zdecydowanie najbardziej dojrzała. Brzmienie jest gęstsze i bogatsze. Piosenki naszpikowane są pięknymi melodiami i genialnymi aranżacjami. Weźmy to zwolnienie na końcu „Tghten Up” – proste, nie przekombinowane, a jakie efektowne. Płyta pełna jest takich niespodzianek. Nie sposób tutaj nie wspomnieć o wokalu Auerbacha. Z płyty na płytę śpiewał coraz lepiej, a teraz śpiewa rewelacyjnie. Ekspresyjnie, melancholijnie, szorstko, delikatnie, wysoko, nisko – you name it.
Szczerze proponuję przyjrzeć się twórczości Black Keys. Każdy ich dotychczasowy album był lepszy od swojego poprzednika i nic nie wskazuje na to by ta tendencja miała się zmienić. Płyta „Brothers” jest jeszcze ciepła, a ja już czekam na kolejną. Chcę więcej takiego bluesa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz